Adventure Time – Słodkie Opowiastki – Tom 1

Adventure Time – Słodkie opowiastki to intrygująca pozycja od Wydawnictwa Studio JG. Intryguje, gdyż już patrząc na okładkę widzimy, że nie jest to zwykły, standardowy komiks. Bohaterowie, choć rozpoznawalni, narysowani są w zupełnie innym stylu. Dzięki temu pierwszy tomik, bardzo wyróżnia się już na pierwszy rzut oka.

Ta odmienność, widoczna nie tylko na okładce, spowodowana jest ilością zaangażowanych autorów. Książka jest zbiorem krótkich, niezależnych opowieści, zakorzenionych w uniwersum Adventure Time. Każda historia wymyślona, namalowana i barwnie opowiedziana przez innego twórcę. Jak to bywa w produkcjach powstających z połączenia sił, poszczególne historyjki są bardzo nierówne. Jedne zachwycają kreską, tymczasem inne większe uznanie zyskują dzięki fabule. Jednakże wszystkie powinny być obowiązkowe, dla każdego fana Finna i Jake’a.

Myślę, że użyte w tytule słowo „opowiastki” jest tu bardzo trafione. Nie mogą to być „opowieści” z dwóch powodów. Po pierwsze, brzmiało by to zbyt poważnie. A nie oszukujmy się, świat ten, do poważnych z pewnością nie należy i dzięki temu ma taki urok. A po drugie, opowiastki kojarzy się z czymś króciutkim. Dokładnie takie są komiksy. Niepoważne i niedługie.

Mówiąc „nie długie”, nie przesadzam. Pojawiają się tu nawet takie, które mieszczą się na jednej stronie. „Odkładka”, grafika z tytułem i do tego jedna strona komiksu. Jak to wychodzi? Różnie. Zac Gorman stworzył obraz mroczny, tajemniczy a dodatkowo z jedną z najlepszych postaci: Marceline. Niestety, rewelacyjny klimat nie wystarczył, aby wybronić „Po koncercie” czy jego drugi, także jednostronicowy twór „Przejażdżka Sir Slicera”. Autora wybronił „Dramat grudkowego kosmosu”, który jest bardzo dobrze przedstawioną kwintesencją Księżniczki Grudkowego Kosmosu. O tak krótki tekst pokusili się jeszcze twórcy komiksu o Lodowym Królu i Marceline. „Lodowy głupek”, choć graficznie prosty i nie wybijający się, jest zwyczajnie dobry.

Reszta opowiastek jest już nieco dłuższa, choć i tak nie ma co liczyć na nie wiadomo jak rozciągniętą fabułę. To bardzo dobrze, gdyż nie jest to coś do przeczytania „na raz”. Możemy czytać sobie po jednym wątku, odkładać, za jakiś czas wracać. Dzięki temu na dłużej nam starcza i możemy się delektować, rozsmakować w tych historiach. Niestety, mimo iż tak planowałam zrobić, nie udało mi się to. Gdy przeczytałam otwierający zbiorek „Cydr z gór”, zafascynowana, nie mogłam się już oderwać. Graficznie bardzo się wyróżnia, jest taki niepokojący, wręcz smutny i melancholijny. Ale fabularnie genialny. Kto by pomyślał, że mieszkańcy Ooo, są uzależnieni od cydru?

Lucy Kinsley także wykazuje się sporym poziomem absurdu, wprowadzając w swej historii irytujące „wróżki pierdziuszki” oraz piosenki o śmierdzących skarpetkach.

Michael Deforge zniesmaczył mnie mdłą, „wypłukaną” kolorystyką, ale urzekł mnóstwem drobnych, równiutkich prostokącików w których rysował. Choć „Bekonowe pole” było ciekawe, nie przekonało mnie do siebie z uwagi na Grudkową Królewnę, która „nie była sobą”. Ponure i smutne graficznie, było też ostatnie opowiadanie. Jednak Chris Schweizer też wybronił je fabularnie.

adventure time slodkie opowiastki - tom 1

„Legendarny dip” to przygoda Imprezowych misiów. Jeśli ktoś nie oglądał serialu, może nie wiedzieć kim one są i w ogóle skąd się tu wzięły. To w jaki sposób zostały przedstawione, też nie ułatwi utożsamienia ich z uniwersum Adventure Time. Wygląda to dziwnie. Jednak ta dziwność jest tak duża, że aż dobra.

„Edogyzrp an arop!” jest bardzo realistycznie narysowany. Poza głównymi bohaterami, mamy tu też normalnych ludzi, a nawet autora, który tworzy dalszy ciąg tej pięknej historii.

Z kolei Anthony Clark stworzył coś, przez co niemal popłakałam się ze śmiechu, podobnie jak przy komiksie „Rybobranie”, z którego najbardziej zapamiętałam tekst „jak to mówią po hiszpańsku…”.

Żeby nie było, że wszystkie jest takie głupkowate, jak chociażby „Diaboliczny Dziabacz Delikatesowych Dań”, to dla równowagi możemy znaleźć też opowiadania zmuszające do myślenia, czy nawet uczące czegoś. Przykładem może być tutaj”Czas na nikogo nie czeka”, gdzie narrator odnosi się do słów znanych osób, jak np. Vonneguta. „Sens odwagi” zajeżdża filozoficznie. Z kolei Alexis Frederick- Frost napisał scenariusz, dzięki któremu Andrew Arnold zobrazował jego wizję i uczy nas, krok po kroku, jak zrobić komiks.

„Wszystkiego najlepszego, królewno!” ma w sobie coś niepokojącego. Te dziwne obrazy przywiodły mi na myśli Tima Burtona. Nie wiem czy tak podziałała sama grafika czy może taki efekt otrzymałam już w połączeniu z dość smutną i pokręconą fabułą.

Jak widać, niektóre komiksy zauroczyły mnie treścią, inne formą. Ale jest jeden taki, który spełnił oba te kryteria w sposób, jaki mi odpowiada. „Gorące oferty w królestwie lodu” to historia o wyprzedaży u Króla Lodu. Jon M. Gibson dostarczył nam wielką dawkę humoru, o absurdzie wspominać nie muszę, bo to oczywiste. Jeśli chodzi o wykonanie, Jim Rugg zastosował tu bardzo ciekawą technikę. Otóż cały komiks wygląda, jakby był narysowany kredkami w zeszycie od polskiego. Serio, mamy zwykłe kartki w linie, na których widnieją rysunki, niekiedy nawet nie przedzielone ramkami. Tak jakby od niechcenia, nagryzdane gdzieś na nudnej lekcji w szkole. Ale widać, że nie jest to od niechcenia. Wygląda to tak ładnie, że aż zainteresuję się, gdzie jeszcze ten człowiek tworzy.

Dowiedzieć się tego nie będzie trudno. Na samym końcu publikacji znajduje się dział „Kilka słów o twórcach”, w którym możemy poczytać dokładnie o tym, czyli kilka słów o twórcach właśnie. To bardzo dobry pomysł, zarówno dla ciekawskich czytelników, ale też świetna promocja dla autorów, którym zawdzięczamy możliwość przeczytania opowiastek.

Niesamowicie bawiłam się czytając te historyjki. Choć są umiejscowione w uniwersum Adventure Time, myślę, że nie trzeba znać tego świata, by móc przeczytać i śmiać się z przedstawionych tutaj przygód. Niestety w „Słodkich opowiastkach”, tak samo jak i w komiksie głównym, popełniono ten sam błąd. Mam na myśli brak numeracji stron. Tutaj jest to o tyle gorsze, że nie jest to spójna historia, a kilka odrębnych. Na początku mamy coś jakby spis treści, ale nie wiemy w którym miejscu daną treść możemy odnaleźć. I też myślę, że „spis treści”, to określenie trochę nad wyrost. Zero chronologii. Zwyczajnie rzucone poszczególne tytuły i autorzy. Nie ma tu zachowanej kolejności. Nie ma tu związku logicznego. A może jakiś jest, ale ja się go nie doszukałam.

Przy okazji recenzowania pierwszego tomu Adventure Time, wspominałam o galerii okładek. Zastanawiałam się, co one tam robią. Najwyraźniej czekały i dojrzewały. Niektóre z nich, zostały wykorzystane w tej publikacji, jako strony tytułowe. I nie trudno się domyślić, że wyglądało to pięknie. Bo cały komiks wygląda pięknie. I choć zdarzają się teksty słabsze, lub według mnie gorzej narysowane, to całość prezentuje się tak dobrze, że umieram z ciekawości na myśl o tym, co będzie w kolejnych tomach.


Za komiks dziękuję wydawnictwu:
studio jg