Adventure Time – Igrając z ogniem

Adventure Time – Igrając z ogniem to pierwsza powieść graficzna wydana w tym uniwersum. Zaznajomiona i zauroczona komiksami wydawanymi przez Studio JG, postanowiłam sięgnąć także po ten tytuł. Nie bardzo wiedziałam co kryje się pod określeniem „powieść graficzna”. Jasne, zapewne chodzi o spolszczenie „graphic novel”, czyli chodzi o rozgraniczenie tych poważniejszych, od lżejszych komiksów. Tylko jak to się ma do przygód Finna i Jake’a?

Pierwszą, jakże wyraźną różnicą między tego rodzaju publikacją a serią komiksów jest kolorystyka. Tam wyraziste, wielobarwne obrazki. Tutaj wszystko stonowane, w czerni i bieli. Czy to dobrze? Na początku byłam zaskoczona. W pierwszej chwili chyba nawet trochę zawiedziona, że nie widzę tych żywych kolorków, które towarzyszyły mi poprzednio. Jednak z czasem, zupełnie przestało mi to przeszkadzać. Wciągnęłam się w historię i płynęłam z nią do samego końca. Brak kolorów absolutnie przestał mi przeszkadzać. Momentami wręcz cieszyłam się, że ich nie ma. Jakoś łatwiej było mi się skupić na treści, nic nie rozpraszało mnie podczas lektury.

igrajac z ogniem

Jeśli chodzi o treść, to jak wspominałam na początku, powieść graficzna z założenia jest bardziej dojrzała, trudniejsza. Tu nie mamy zaserwowanej kolejnej opowiastki o przygodzie głównych bohaterów (a przynajmniej nie stanowi ona głównego wątku). Tutaj mamy do czynienia z tematem miłości. Tak, Adventure Time i miłość. Ciekawe, prawda? Przedstawiona tu historia ukazuje jak uczucia potrafią zmienić człowieka. Uświadamia jak dużo jesteśmy w stanie poświęcić w imię czegoś co kochamy. Krótko mówiąc: nie tylko bawi, ale też uczy. Nie tylko rozśmiesza, ale i wzrusza.

Dzięki Adventure Time – Igrając z ogniem mamy okazję przebywać więcej z Królewną Ognia. Ani w serialu, ani w komiksach nie było poświęcone jej zbyt wiele czasu. Ci, którzy czują niedosyt tej postaci, z pewnością będą zadowoleni, gdyż tutaj odgrywa ona kluczową rolę. W zasadzie to przejmuje dowodzenie i w tym zeszycie, to ona jest głównym bohaterem, dzięki czemu miłośnicy „ognistej” mogą nacieszyć się jej obecnością.

Na zakończenie, gdy historia dobiega końca, pojawia się króciutki komiks. Jego bohaterem jest BMO. I o ile uwielbiam tę postać, to te kilka stron wydaje mi się absolutnie zbędne. Pięknie narysowane, pozostające w czerni i bieli grafiki. Nie mniej historia absolutnie nic nie wnosi i jest zwyczajnie nudna. Mam wrażenie, że została tu zamieszczona tylko po to, by publikacja była dłuższa.

Aczkolwiek jeśli chodzi o ilość stron tego tomu, niestety z niego się nie dowiemy ile ich jest. W dalszym ciągu, konsekwentnie nie ma tu numerów stron, co oczywiście dla mnie jest sporą wadą. Podobnie zresztą jak literówki, których niestety nie udało się tutaj wyłapać i unicestwić.

Ale co to za publikacja, która w ogóle nie ma wad? Ciężko o taką. Zatem poza tymi niewielkimi mankamentami o których napisałam, całość wypada naprawdę nieźle. Jest ładnie, jest ciekawie. Przyjemnie się czyta nie tylko ze względu na wykonanie, ale także ze względu na treść opowieści. A to chyba wszystko, czego oczekuje się od komiksu na początku, prawda? Wobec tego, nie pozostaje mi nic innego, jak polecić ten tytuł i brać się za czytanie kolejnego tworu z uniwersum Adventure Time.


Za komiks dziękuję wydawnictwu:
studio jg