Escape Tales: Low Memory

Low Memory to druga po Rytuale Przebudzenia gra z serii Escape Tales. Myślę, że tym razem odpuszczę pisanie jaka to jest genialna forma i wspaniała alternatywa dla normalnych planszówek, gier paragrafowych czy escape room’ów, bo o tym dość obszernie pisałam poprzednio. Niemniej zdanie podtrzymuję, uważam, że jest to świetna opcja, świetna seria, zwłaszcza teraz, w czasach pandemicznych.

Dziś zacznę nietypowo. Powiem Wam, dlaczego ta recenzja pojawia się tak późno:

  1. Szkoda mi było gry.

Tak, gdy dotarł do mnie egzemplarz recenzencki, to na horyzoncie nie było innej alternatywy escaperoomowej, więc zwyczajnie szkoda mi było tak szybko kończyć. No i jak wiemy, tego typu gry nie mają jednego, jedynego zakończenia, ale też można poznać różne drogi i różne zagadki, co oczywiście chciałam zrobić, delektując się historią.

2. Trudno mi się poddać.

Nie lubię się poddawać. Uparcie szukam rozwiązania zagadki, nie sprawdzam podpowiedzi a już z pewnością nie sprawdzam odpowiedzi. Zatem gdy na mojej drodze pojawiały się zagadki „nie do przejścia”, to leżały na stole kilka dni, kilka tygodni. Raz zdarzyło się tak, że zagadka w moim odczuciu była banalna, rozwiązałam ją od razu. Mój eskejpowy towarzysz również zgadzał się co do tej strategii, ale system do wklikiwania odpowiedzi konsekwentnie się z nami kłócił. Minęło sporo czasu, ale już nie wiedziałam co innego mogę zrobić – napisałam w tej sprawie do twórców. Okazało się, że system miał błąd, nasza odpowiedź była poprawna. Z jednej strony: „no kiepsko, nie fajnie”. Ale druga strona była taka, że mogłam doświadczyć niesamowicie konkretnej i błyskawicznej odpowiedzi na maila. Dowiedziałam się z czego wynika błąd. Dowiedziałam się co zrobić, jak zrobić, a dosłownie chwilę później cały błędny kod aplikacji został poprawiony. I gdyby nie to doświadczenie, nie wiedziałabym, że można działać z taką prędkością, z taką dokładnością i zaangażowaniem, przy tworzeniu gry. I to uzmysłowiło mi coś ważnego, w głowie pojawiła mi się myśl: „nic dziwnego, że te ich gry są takie dobre!”

3. Boję się spoilerów.

Ach te spoilery. Poza tym, że ich nienawidzę i gdy ktoś próbuje mi coś zdradzić to dostaję szału, to też staram się uchronić przed nimi cały świat, bo wiem jakie to jest straszne. A tego typu gry, są niezwykle wrażliwe, jeśli chodzi o spoilery. Trzeba się obchodzić z nimi z niesamowitą delikatnością, ostrożnością. Często jest tak, że piszę, piszę i piszę, po czym wywalam cały akapit, bo się okazuje, że jednak tego nie powinnam zdradzać. O kombinowaniu ze zdjęciami to nawet nie będę wspominać – to jest dopiero pole minowe!

Dobra, a teraz trzeba przejść do sedna tej wspaniałości z pudełka. Oczywiście pilnując się, by nie rzucić spoilerem, co tym razem będzie jeszcze trudniejsze. W zasadzie to będzie trzy razy trudniejsze, bowiem tym razem mamy nie jedną, a aż trzy historie!

Mamy trzy historie. Trzech różnych bohaterów. Można zatem powiedzieć, że mamy tutaj trzy gry i tak też rozgrywaliśmy te scenariusze. Nie jeden po drugim, od razu, na szybko. Tylko powoli, po jednym, delektując się, obserwując, chłonąć nie tylko wspaniały klimat, ale też niesamowite zagadki. Z czasem historie przeplatają się, wiążą ze sobą, widzimy pewne zależności. Jednakże to co porywa mnie najbardziej, to przede wszystkim mechanika i wygląd gry.


Co mamy w pudle?
– 22 żetony akcji
– 148 kart gry
– 14 kart stresu
– 19 kart lokacji
– 1 planszę gry
– 4 żetony postępu
– 3 story booki
– instrukcję


Oczywiście nie jest tak, że gra to ideał pozbawiony wad. Są i wady. To o czym wspominałam już w przypadku Rytuału Przebudzenia: mała plansza. Osoby starsze, ludzie z gorszym wzrokiem namęczą się, wymęczą – z pomocą przychodzi szkło powiększające. Zatem jest to do zrobienia, ale czasem rozmiar doskwiera.

To co okazało się być mylące, ale też irytujące to niespójność nazw. Nie chciałabym tu za wiele zdradzić, ale jeśli mamy karty lokacji i mamy się posługiwać kartami lokacji, to wiadomo, że chodzi o te duże karty. Zdarzało się, że nomenklatura była tu niespójna, przez co więcej czasu zajęło nam ogarnięcie co tak właściwie mamy robić. Oczywiście daliśmy radę, ale takie drobnostki potrafią mnie wkurzyć.

Natomiast zagadki to jest temat rzeka. I myślę sobie, że jeszcze nie ma takiej zagadki, która przypasowałaby wszystkim bezwzględnie. Różne są upodobania, różne są ich rodzaje i tutaj też mamy sporą różnorodność. Zatem bardzo dobrze, bo dużo osób może odszukać coś dla siebie i jest to bardzo subiektywne. Natomiast ja odszukałam też takie elementy, które ewidentnie nie są dla mnie, a jak się okazało, również nie są dla mojego eskejpowego partnera. W pewnym momencie (po wielu godzinach, dniach, dobach), nie wytrzymał i uznał, że bierze podpowiedź. Ja kategorycznie się na to nie zgodziłam, a później powiedziałam, ze ok, spoko, ale niech mi nie mówi. Jedna podpowiedź nic mu nie dała, kolejne również. Walczył dalej, dzielnie, zaciekle. Aż nastał taki dzień, że uznał, że sprawdza odpowiedź i tyle. Ja konsekwentnie, że spoko, ale niech mi nie mówi, ja to kiedyś rozwiążę. Sprawdził odpowiedź, nadal nie kuma co się zadziało, po prostu poszliśmy z tym dalej. Graliśmy dalej. Do tej pory nie wiem jaka była odpowiedź. Zagadka leży na boku, razem z kilkoma innymi zagadkami, przez które on przebrnął (sam lub z pomocą aplikacji), a ja nie. Cały czas upieram się, że „kiedyś to rozwiążę”.

No i ta moja upartość sprawiła, że tak długo musieliście czekać na ten tekst. Aż w końcu uznałam, że no będę to tak odkładać i odkładać w czasie, bez sensu. Piszę bez znajomości kilku zagadek. Czy ma to znaczenie? Nie wydaje mi się, bo i tak nie zdradzę Wam jakie to są, nie powiem Wam o czym są i jak wyglądają. Natomiast powiem Wam to, czego nauczyła mnie owa sytuacja, owa gra. Zagadki są różnorodne – tyle. Niektóre będą dla Was banalne, będziecie je rozwiązywać z łatwością. Będą takie, które będą wymagać więcej zaangażowania, skupienia, ale będą Wam się podobać, intrygować i rozwiążecie je z przyjemnością. Będą też takie, które uznacie za głupie i tyle. A może się okazać, że natraficie na coś, czego nie będziecie w stanie rozwiązać i zostanie w pudełku na zawsze. Tak to właśnie jest z zagadkami.

Z perspektywy czasu, zerkając na całą tę grę myślę sobie: to były dobre zagadki. Ale też myślę: to były tragiczne zagadki. Jedne bez drugich nie mogą istnieć i to jest cały urok nie tylko Escape Tales, ale ogólnie wszystkich, nie tylko pudełkowych, escape roomów.

Zalety:

– piękna grafika
– dobrze się skaluje
– prosta mechanika
– wymaga myślenia
– minimalizm
– opcja: przerwa w trakcie gry
– możliwość grania solo
– wciągająca fabuła
– długość rozgrywki
– interesujący, tajemniczy klimat

Wady:

– niespójności nazw
– mała plansza
– błąd w aplikacji (szybko naprawiony)
– niektóre zagadki

Czy w ogóle warto odkrywać Low Memory?

Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Gra, jak na serię przystało, jest godna uwagi. Choć nie jest pozbawiona wad, to nadal jest genialną opcją. Co prawda jeśli miałabym wybór: Low Memory lub Rytuał Przebudzenia, to wybrałabym Rytuał, bo klimatem odpowiadał mi o wiele bardziej. Niemniej jeśli macie go już za sobą, to najwyższy czas uzupełnić kolekcję i sięgnąć po tę część.

Niezależnie od tego czy chcemy grać sami czy w więcej osób, gra pozwoli nam wkręcić się w niesamowity klimat. Momentami może trochę zbyt nawydziwiany, ale w dalszym ciągu intrygujący. Fabuła niesie nas do rozwiązania, a chęć poznania zakończenia sprawia, że od gry ciężko się oderwać. Plus jest taki, że możemy się oderwać w każdej chwili. Odłożyć zagadkę, odejść od planszy, wrócić po kilku dniach ze świeżym umysłem, nowymi pomysłami. Można to robić, ale czasem jest to trudne, bo chęć rozwikłania tajemnicy jest silniejsza!

Podstawowe informacje:
Liczba graczy: 1 – 4 osób
Wiek: 16 +
Czas gry: 3x3h
Autorzy: Jakub Caban, Bartosz Idzikowski
Ilustracje: Magdalena Klepacz
Wydawca: Board & Dice

Za grę dziękuję autorom.