Papua – z wyspy na wyspę
Papua – z wyspy na wyspę to nowa gra Grzegorza Rejchtmana, który zasłynął serią Ubongo. I tę Ubongową inspirację widać tu bardzo dobrze. Układanie jest tu kluczowym elementem rozgrywki. Ale jakie fajne jest to układanie!

O co w tym wszystkim chodzi?
Chodzi o to, by poukładać mosty w taki sposób, żeby łączyły one wszystkie wyspy. Każdy z graczy otrzymuje planszę oraz 13 różnych kafli mostów. Rzucamy kostką, która wyznacza nam most startowy, od którego musimy rozpocząć swoją budowę. Następnie jak najszybciej układamy, by móc krzyknąć „Papua!”, którym sygnalizujemy, że wykonaliśmy zadanie. Jak nie trudno się domyślić, u mnie sytuacja jest podobna jak w przypadku gry Ubogo – okrzyk został zmodyfikowany spontanicznie. Tutaj gra się na moich zasadach i trzeba krzyczeć: „Pupa!”

A to krzyczenie jest całkiem przyjemne. Nie tylko dlatego, że fajnie użyć słowa, którego poza tą grą nie używam chyba nigdy, ale też dlatego, że oznacza ono zwycięstwo. Bowiem osoba, która ułoży jako pierwsza, zdobywa więcej punktów, przesuwa się bardziej na planszy zwycięstwa, co frustruje przeciwników.
Co mamy w pudle?
- 52 kafelki
- 32 dwustronne plansze zadań
- kostkę
- 4 pionki
- planszę rund
- 8 żetonów bonusowych
- 4 żetony wulkanów
- spinner
- instrukcję
Dobrze się skaluje. Zmusza do myślenia. Pięknie wygląda! Ba, ma nawet super wypraskę i woreczki strunowe, dzięki czemu możemy wszystko pięknie przechowywać i nie fruwa nam po całym, sporych rozmiarów, pudle. To co jest nie tak z tą grą? W zasadzie to tylko takie szczególiki jak np.. kostka. Według mnie coś tu poszło nie tak z nadrukiem liczb i nie tak powinna ona wyglądać.

Pionki również pozostawiają wiele do życzenia. Może nie sam kształt, ale kolorystyka. Jest to dość mylące, brązowy i fioletowy zlewają się na planszy. Domyślam się z czego to wynika: twórcy chcieli wprowadzić kolorystykę jak najbliższą kolorystyce prawdziwych mostów (tak przypuszczam), ale myślę sobie, że ten zabieg nie był tu potrzebny. Nie jest to wygodne podczas gry.

Spinner też nie kręci się za dobrze. Choć to w sumie taki mały szczegół. Myślę sobie, że lepiej spojrzeć na jego pozytywną stronę, tzn. załączenie nowego wariantu gry. Otóż dzięki niemu, możemy pozwolić sobie na zmniejszenie ilości wysepek, dzięki czemu ułatwiamy grę. Myślę, że młodszym graczom lub tym mniej ogarniającym, taki wariant na początek może się przydać. I choć same plansze mają stronę łatwiejszą i trudniejszą, tak jeszcze spinner jest dla nas opcją na obniżenie poziomu trudności. Zatem można powiedzieć, że mamy tu aż cztery różne poziomy trudności, co z pewnością pozwala na grę osób na różnym etapie zaawansowania, zatem jak najbardziej na plus!

Zalety:
– jasna instrukcja
– prosta mechanika gry
– wysoka regrywalność
– trzeba myśleć
– ładnie wykonana
– wypraska
– różnorodne układy
– szybka rozgrywka
– wariant dla początkujących
Wady:
– losowość
– brak negatywnej interakcji (w zasadzie to jakiejkolwiek interakcji)
– kostka
– brak wariantu jednoosobowego
– spinner
– pionki

Czy w ogóle warto krzyczeć „Papua”?
Jak już wiecie, ja krzyczę „Pupa!” i tak, uważam, że warto to robić, bo gra jest świetna! Jak tylko do mnie przyszła, spojrzałam na elementy, zerknęłam na zasady i pomyślałam: „o, to takie skrzyżowanie Ubongo i Winnicy, klimatycznie lekko zajeżdżające Tikalem i graficznie kojarzące się z Żółwiami z Galapagos.” Aż odwróciłam planszę na drugą stronę by zobaczyć, czy nie ma tam „trybu nocnego”, niestety nie było.
Niemniej te wszystkie gry, te wszystkie skojarzenia są dla mnie czymś miłym, przyjemnym. O tych właśnie grach myślę ciepło, mam ochotę w nie grać, tak samo jak mam chęć gry w Papuę, jest ona bardzo regrywalna. Mamy tu co prawda ten element losowości, ale wynika on z faktu, że jednak jest tu ograniczona ilość plansz. Ale ta ilość plansz, połączona z ilością możliwości rozpoczęcia gry, a także z dwoma wariantami gry sprawia, że możliwości jest tu całe mnóstwo i ciężko mi wyobrazić sobie, że układamy drugi raz to samo. A nawet jeśli tak się zdarzy, to pewnie i tak już nie będziemy pamiętać układu i będziemy podchodzić do zadania tak, jakbyśmy widzieli je po raz pierwszy. I to jest właśnie niesamowite, że za każdym razem musimy się wysilać, kombinować, myśleć.

Losowość występuje też w przypadku żetonów punktów, które po zwycięstwie po prostu… losujemy. Ma to swoje plusy, bo gdy mamy szczęście, możemy nadgonić i różnica w punktacji jest mniejsza. Ale jeśli cały czas jest jeden zwycięzca, to dysproporcja punktowa pogłębia się jeszcze bardziej. Jak dla mnie to tych punktów w ogóle mogłoby tu nie być. Ja po prostu lubię to układać. I tu dochodzimy do rzeczy, która mi się nie podoba, a wręcz mnie oburza. Gdzie jest wariant jednoosobowy? Jasne, wiadomo, że mogę sobie wziąć planszę i sama to układać, ale ej, dlaczego nie jest to oficjalne jak w innych grach? Myślę, że pominięcie tego aspektu w instrukcji czy chociażby w informacji na temat gry, działa na niekorzyść tej pozycji. Zwłaszcza teraz, w czasie pandemii, gdzie niejednokrotnie pozostawieni sami sobie na kwarantannie, tak bardzo pragniemy rozrywki jednoosobowej. Według mnie, Papua jest do tego idealna!

Podsumowując: uwielbiam tę grę, choć jest ze mną od niedawna. Ta mieniąca się na pudełku rybka zachęca do sięgania po nią i kolejnych rozgrywek. Mimo iż lubię Ubongo, ubóstwiam Winnicę, to jednak Papua strąca te pozycje z podium i siedzi tam bezpiecznie, jako najlepsza do tej pory „układankowa” gra z którą miałam do czynienia.

Liczba graczy: 2 – 4 osób
Wiek: od 8 lat
Wydawca: Egmont
Autor: Grzegorz Rejchtman
Ilustracje: Paulina Wach
Za grę dziękuję wydawnictwu:
Jedna myśl na “Papua – z wyspy na wyspę”