Północ. Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów – Scott‎ Jurek, Jenny Jurek

Scott Jurek jest jednym z najbardziej znanych ultramaratończyków. Bieganie to jego hobby, jego pasja, jego sposób na życie. Tym razem postanowił postawić sobie cel, wielkie wyzwanie, przy którym my, czytelnicy, będziemy mogli mu towarzyszyć dzięki książce.

Autor bestsellera Jedz i biegaj wraz ze swoją żoną Jenny, pokazuje nam swoją drogę przez Szlak Appelachów. Mówiąc pokazuje, nie mam na myśli wyłącznie pobudzających wyobraźnię opisów. Nie mam na myśli tylko zapierających dech opowieści, niesamowitych historii, mrożących krew w żyłach przygód czy pięknych opisów. Mam na myśli także zdjęcia ze szlaku, które sprawiają, że historia staje się jeszcze bardziej barwna, wyrazista, ale też fascynująca.

Narracja jest naprzemienna. Mamy tu opowieści Scotta, pełne zmagań, zmęczenia, ale też nadziei. Przeplata się ona z chwilami zwątpienia, chęcią odpuszczenia, która szybko zostaje zastąpiona nową dawką motywacji, zdającą się nie mieć końca siłą, optymizmem i wolą walki. Czytając, miałam wrażenie, że ultramaratończyk nie ma żadnych granic, jest w stanie osiągnąć wszystko. I choć było ciężko, cierpienie wręcz wylewało się z pomiędzy kartek, on dalej brnął do przodu. A ja razem z nim. Strona za stroną.

Była też Jenny, która pomimo trudnej sytuacji, ciężkich chwil, wspierała swojego ukochanego podczas tej podróży, pomagając mu zrealizować jego marzenie. Ciepła, kochająca, pozornie krucha istotka, która to okazała się być niesamowicie silną, wytrwałą kobietą. Wydawać by się mogło, że tylko jedzie wzdłuż trasy i od czasu do czasu nakarmi swojego męża. Nic bardziej mylnego. Jenny nie tylko dbała o jego dietę, zapewniała mu zapasy, wypoczynek, ale też wspierała go dobrym słowem, czasem wspólnym biegiem. Takie wsparcie jest nieocenione, ale też ciężkie. Opisując to co robiła, to jak się martwiła ile wątpliwości pojawiało się w trakcie, można wręcz przypuszczać, że to wyzwanie było dla niej równie ciężkie, jeśli nie cięższe niż „tylko przebiegnięcie” 3540 kilometrów.

Tak, dobrze widzicie, 3540 kilometry. Tyle ma Szlak Appelachów. 156 972 metry przewyższenia, które rozciąga się przez 14 stanów. To wyzwanie, które postawił przed sobą Jurker. To wyzwanie, które okazało się nie być tak prostym, jak mogłoby się wydawać. Bo przecież co to jest bieganie około 80 km dziennie przez 46 dni? Banał, prawda? Jakby samo to było mało skomplikowane, to na trasie zdarzały się dodatkowe atrakcje jak chociażby zgubienie, mega ulewa czy ciekawe znajomości i nie zawsze mile widziani towarzysze.

Książka napisana jest w sposób niezwykle interesujący, bardzo obrazowy i wręcz męczący. Czytając, miałam wrażenie, że biegnę razem z autorem. Czytając, miałam wrażenie, że wraz z Jenny siedzę w samochodzie, wyczekuję Jurkera i martwię się o niego. Czytałam powoli, spokojnie, ważąc każde słowo. Choć książka wciąga, intryguje, sprawia, że chcemy poznać nie tylko zakończenie, ale też przeżyć całą przygodę, to jednak skłania do zatrzymania się, zwolnienia tempa czytania. Ja musiałam zwalniać, bo zwyczajnie byłam zmęczona. Czułam się jakbym przemierzała te kilometry wraz ze Scottem. Czułam się jakbym szykowała wegańskie jedzenie razem z Jenny. Czułam się dobrze, realizując cel, podejmując to wyzwanie wraz z nimi. A jednocześnie byłam wyczerpana, zmęczona i zaniepokojona.

Północ. Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów to lektura, która dostarcza całe mnóstwo najróżniejszych, niekiedy skrajnych emocji. To lektura, po którą każdy biegacz powinien sięgnąć. Ale czy tylko biegacz? Czy to książka wyłącznie o bieganiu? Zdecydowanie nie. Jest to opowieść o pasji. O wyzwaniach. O stawianiu sobie poprzeczek, podnoszeniu ich bardzo wysoko. Historia o miłości, wytrwałości i dążeniu do celu. O przyjaźni, wsparciu, ale także olbrzymim cierpieniu i stawianiu czoła rzeczywistości, która nie zawsze jest taka, jaką byśmy chcieli. To wspaniała lektura. Niesamowita przygoda. Olbrzymia inspiracja, w której warto się zanurzyć.

Za książkę dziękuję wydawnictwu:

Galaktykalogo