Oberki do końca świata – Wit Szostak

„Oberki do końca świata” to powieść, po którą nie sięgnęłabym, gdybym wcześniej z twórczością Szostaka nie miała do czynienia. Jakby ktoś podsunął mi książkę, mówiąc, że to opowieść o rodzinie muzykantów mieszkającej na wsi, nie miałabym ochoty na zapoznanie się z jej treścią.

Na szczęście niedawno czytałam „Wróżenie z wnętrzności” tego autora, które okazało się być zupełnie czym innym, niż podejrzewałam. Po lekturze stwierdziłam, że z chęcią zapoznam się z całym dobytkiem literackim tego krakowskiego filozofa. Chciałam zaryzykować, przeczytać, nawet jeśli tematyka na pierwszy rzut oka odstrasza.

A mnie odstraszała całkiem mocno. Stara wieś. Ale taka konkretna wieś. Wiocha jakich mało, koniec świata, na którym ptaki zawracają, bo myślą, że nie ma tam czego szukać. Dla mnie, rasowego mieszczucha to klimat nie do końca znany, nie całkiem rozumiany, a momentami wręcz nie zupełnie atrakcyjny. Pojechać na wieś, wiadomo, fajna sprawa. Ale czytać o wiosce? I to nie o takiej współczesnej, bardziej nowoczesnej, przesiąkniętej już miastem, tylko starej, takiej, jaka już chyba nawet nie istnieje? Byłam dość sceptycznie nastawiona.

Podobnie jak do sposobu życia, nawyków, zwyczajów jakie tam panują. Śluby, wesela, wielkie rodziny, olbrzymia pobożność, gra na skrzypcach i interes rodzinny, który bez dyskusji, trzeba kontynuować, podtrzymywać tradycję. To wszystko nie moja bajka. To zupełnie inny świat. Świat, który wiem, że gdzieś tam ma prawo istnieć, ale jest bardzo odległy i nie mam z nim nic wspólnego. Wręcz wypieram ten fakt, nie myślę o tym, że ludzie tak żyją, bo to dla mnie totalna abstrakcja.

Jednakże Szostak opisuje nam ten świat. Wprowadza nas w życie mieszkańców Rokicin. Opowiada nam o losach Wichrów. A snuje tę opowieść tak pięknie, tak przekonująco, że zaczynamy czuć ten wiejski klimat. I nie tylko czuć, ale i delektować się tą wsią, rozumieć wiejski styl życia czy w końcu zazdrościć tego klimatu, tej egzystencji z dala od miejskiego zgiełku. Autor potrafi sprawić, że coś co wydawało nam się odległe czy wręcz nudne, staje nam się bliskie na tyle, że jesteśmy w stanie za tym zatęsknić, choć tak naprawdę nigdy tego nie doświadczyliśmy i nie znaliśmy.

oberki

Powieść rozpoczyna krótka rymowanka, jeden z tytułowych oberków, który nadaje rytm. Tego typu wersy pojawiają się dość często, dzięki czemu pamiętamy o czym czytamy i podsycany jest ten specyficzny klimat, jaki serwuje nam autor. Oberki napędzają tę powieść, sprawiają, że czytamy równo, miarowo, jakby określają nam takt i nadają tempo lekturze. Czyta się bardzo melodyjnie, dziwnie, inaczej, dzięki czemu śmiało można powiedzieć, że „Oberki do końca świata” to lektura wyjątkowa.

Książka ta, nie jest zwykłym opisem życia na wsi. To nie tylko opowieść o muzykantach. Choć jest ona przesiąknięta zwyczajami, specyficznymi nawykami i wierzeniami, jej treść, jej przekaz nie jest zamknięty wyłącznie we wsi. Mimo iż opowieść umiejscowiona jest z dala od miasta, to jej przesłanie, metaforyczny przekaz, można przenieść także na teren wielkich aglomeracji.

Jeśli miałabym określić jednym słowem, o czym tym razem opowiada nam Szostak, byłoby to „przemijanie”. Mówi nam o tym, jak odchodzą ludzie, zwyczaje, rzeczy. Ukazuje z jakim bólem się to wiąże, jak ciężko pożegnać pewne sprawy. W piękny sposób pokazuje nadzieję, ale też to, jak powoli ona wygasa, aż w końcu umiera na dobre i nie pozostaje nam nic innego, tylko pogodzić się z takim a nie innym stanem rzeczy.

Mamy tu piękną, melodyjną historię o miłości. Zarówno matczynej, jak i braterskiej. A w końcu także tej najtrudniejszej, nieszczęśliwej, pełnej wyrzeczeń i poświęceń. Są też chwile radości, są momenty zachwytu. Są czasy dobre, czasy złe. Czyli jak to w życiu, wszystkiego po trochu. I Szostak to życie opisuje. Dokładnie, wyraźnie, tak realistycznie, że wraz z nim przenosimy się do Rokicin i przeżywamy ten wachlarz emocji, który nam prezentuje.

Ja przeżywałam mocno. Autor wprowadził mnie w stan zadumy, rozmyślań. Popadłam w jakąś melancholię i zwyczajnie było mi smutno podczas lektury. Ale brnęłam dalej, czytałam ciekawa, co wydarzy się dalej. I choć niektóre rzeczy nie były dla mnie zaskoczeniem, przewidziałam taki rozwój wydarzeń, domyśliłam się dokąd zmierza fabuła, jak potoczy się akcja, to i tak czytałam z ciekawością. Lecz ta ciekawość nie wynikała z jakiegoś masochizmu. Nie chciałam się dobić, posmutnieć jeszcze bardziej. Pragnęłam dalej chłonąć opowieść Szostaka, poczuć ten chłopski powiew, zwiedzić dawną, jak się okazuje, intrygującą wieś. Dostałam to, co chciałam: piękną historię, wspaniale opowiedzianą. Mało kto, potrafi wprowadzić tak zręczną i wciągającą narrację.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
powergraph logo