„Babskie książki”

„Ty nie masz babskich książek, a ja chcę teraz coś lekkiego” – tak przeważnie mówi moja mama, gdy usiłuje pożyczyć ode mnie jakąś lekturę.

Mówiąc „babskie książki” ma na myśli coś gdzie nie zabijają się non stop, nie fruwają wnętrzności, ale też nie trzeba za bardzo myśleć, zastanawiać się. Takie książki niewymagające, lekkie (zarówno do czytania jak i do trzymania ich). Książki, które można czytać nawet po bardzo długim, ciężkim dniu pracy, bo nie wymagają za dużo myślenia. Po prostu leżymy, przesuwamy wzrok po tekście, a historia sama układa się w naszej głowie. A treść jest taka, że relaksuje, ale i wciąga na tyle, że na jakiś czas możemy przestać martwić się naszym życiem, a cieszyć życiem bohaterki (bo chyba przeważnie jest to kobieta).

Tak, myślę, że to są właśnie babskie książki. Przynajmniej tak mi się wydaje, sądząc po tym, co udaje jej się wygrzebać na moich półkach lub co ustawia na swoich. A może mi się źle wydaje, nie wiem. Póki co, sądzę, że taką właśnie definicję mogę przyjąć do owego określenia. Może kiedyś ją zweryfikuję, zmienię. Albo po prostu spytam: „Mamo, co to są babskie książki?”. Swoją drogą, ciekawe, czy będzie umiała odpowiedzieć 😉